Powtarzałam jak mantrę: skromny strój, bez biżuterii, najlepiej bez mapy i sprzętu fotograficznego, z pieniędzmi i dokumentami głęboko ukrytymi. Nie rzucać się w oczy. Z takim postanowieniem wyruszyłam do Ameryki Południowej. Na pierwszy ogień poszła Brazylia. Europejczykowi Brazylia kojarzy się najczęściej z karnawałem – a więc Rio de Janeiro, z rzeką - zatem Amazonka, z dżunglą – to lasy nad Amazonka i czasami, choć nie zawsze, z wodospadami Iguacu, choć to nie do końca prawidłowe skojarzenie, ponieważ większa część wodospadów leży po stronie argentyńskiej. Odwiedzając ten kraj, trzeba zobaczyć przede wszystkim to , co dla Brazylii najbardziej charakterystyczne. Ale to olbrzymi kraj, a wspomniana Amazonka zwykle poznawana jest powierzchownie , gdyż dogłębne jej poznanie wymaga czasu, pieniędzy, znajomości rzeczy , doświadczenia i … odwagi. Po Brazylii podróżuje się najczęściej samolotami, samochodami lub rzekami – sieć kolejowa jest słabo rozwinięta. Rio de Janeiro – lądowanie w Rio jest niezwykle widowiskowe, pod warunkiem, że ma się możliwość wyjrzenia przez okno, a pogoda dopisuje. Widok z góry jest bardzo atrakcyjny, miasto wygląda jak upchnięte pomiędzy stromymi górami. Na niektóre szczyty prowadzą kolejki linowe. Na inne można wjechać kolejką zębatą czy nawet samochodem. Widoki można podziwiać jeszcze raz właśnie z któregoś z takich szczytów. Najpopularniejsze są oczywiście dwa: licząca 396 metrów Głowa Cukru, na którą dotrzemy kolejką linową, oraz Corcovado, gdzie na wysokości około 700 metrów stoi ogromny trzydziestometrowy posąg Chrystusa Zbawiciela, widoczny praktycznie z każdego zakątka w mieście. Można tam dojechać taksówką , ale lepiej i wygodniej skorzystać z kolejki zębatej, która dowiezie na s na sam szczyt, a przy okazji podziwiać miasto. Dla porządku dodam, że pod posąg można także wejść pieszo, ale najczęściej jest się już wtedy pozbawionym portfela.

Miasto widziane z góry ukazuje swą różnorodność. Z jednej strony mamy bogate i nowoczesne dzielnice handlowe i mieszkalne, a kilkadziesiąt metrów dalej słynne dzielnice biedy, favele, które jakkolwiek w niektórych miejscach malownicze - są jednak miejscami niebezpiecznymi i zasadniczo nie zaleca się turystom, zwłaszcza samotnym, zapuszczania się w labirynt wąziutki i krętych uliczek. Chyba jestem niesforną turystką, bo jednak skusiłam się na favele i … nie zostałam tam ograbiona ani okradziona, choć byłam świadkiem takich wydarzeń i musze powiedzieć, że zła sława tych dzielnic jest mocno uzasadniona. Okradziono mnie za to tuż przy plaży Copacabana, gdy około ósmej rano wysiadałam z autobusu. Favele powstały jako miejsca stałego pobytu osób, których nie stać na wynajęcie mieszkania. Rio dawało pracę i niewielkie dochody umożliwiające utrzymanie się przybyszom z okolicznych rejonów, więc zaczęto wykorzystywać tereny nie nadające się pod budowę apartamentowców czy budynków użyteczności publicznej. Były to najczęściej strome zbocza licznych gór, wśród których rozrastało się miasto. W Rio można się doliczyć ok. 700 faveli, w których żyje blisko 3 miliony ludzi. Ok 20% mieszkańców jest wplątanych w działalność przestępczą, ale stąd też wywodzi się spora liczba brazylijskich artystów, ludzi nauki i … polityków. Czarnoskóra Benedita de Silva, która była gubernatorem stanu Rio de Janeiro, senatorem i ministrem… cały czas mieszkała w swym domu w faveli Chapeu Mangueira. A i karnawał to także swego rodzaju święto mieszkańców faveli, gdyż przeważająca większość z 16 szkół samby, biorących udział w słynnej paradzie na sambodromie, pochodzi właśnie stamtąd. Na kilka dni przed paradą, a przyległych do sambodromu placach i ulicach montowane są olbrzymie dekoracje poruszające się na wielkich platformach. Niekiedy mają one po kilka pięter wysokości i mieści sie w nich i na nich kilkadziesiąt osób. Dekoracje te są główną częścią pochodu poszczególnych szkół samby. Poprzedzają je i zamykają członkowie danej szkoły – kobiety, mężczyźni i dzieci, którzy idą tańcząc czy może tańczą idąc. W paradzie może wziąć udział każdy, warunkiem jest, by zakupił za kilkaset dolarów odpowiedni strój i nauczył się podstawowych kroków samby.

Nie mam ani przygotowania naukowego, ani zaplecza organizacyjnego, by poprowadzić wyprawę w niezbadane zakątki Amazonii – wybieram wiec Manaus. Z lotniska w Rio podróż samolotem trwa ok. 5 godzin – Brazylia to ogromny kraj. Manaus stanowi centrum handlu i przemysłu, nie jest pięknym, ale ruchliwym miastem i … nie leży wcale nad Amazonką. Rzeka, która płyną wielkie statki do miejskiego portu- to Rio Negro, która dopiero 10 kilometrów od miasta łączy się z rzeką Solimoes i od tego miejsca połączone czarne wody Rio Negro i mętne, brązowo pomarańczowe wody Solimoes noszą nazwę Amazonka. W jego pobliżu znajdziemy mnóstwo hoteli w dżungli, wiosek indiańskich nastawionych na przyjmowanie turystów i czerpiących z tego spore dochody. Żeby zobaczyć prawdziwie dziki, nieujarzmiony jeszcze nadamazoński tropikalny las deszczowy, trzeba płynąć daleko w górę jednej lub drugiej rzeki. W jednej z odwiedzanych wiosek wynajęliśmy przewodnika i poszliśmy do dżungli, by w końcu poczuć nieujarzmioną naturę Marsz był sporym wysiłkiem z racji wysokiej temperatury i wilgotności. Przedzieraliśmy się przez zarośla, przewodnik coraz częściej musiał używać maczety. Przewodnik pokazywał nam różne gatunki roślin, objaśniał jakie mogą mieć zastosowanie. Dużą część z nich Indianie potrafią wykorzystać na swoje potrzeby : niektóre się je, inne leczą, a jeszcze inne trują. Najodważniejsi mogli spróbować indiańskiego przysmaku – białych larw wyrąbywanych maczetą z gałęzi pewnego drzewa. Spróbowałam. Żyję. Smakowało całkiem nieźle – podobnie jak lekko niedogotowana fasola. Bardziej kręciło się w głowie po wypaleniu fajki, którą częstował nas wódz wioski - nie wiem, co to było - smakowało dość obrzydliwie, znacznie gorzej od larwy.


Kto nie słyszał o jednym z najpiękniejszych wodospadów świata, a właściwie zespole wodospadów, choć zasila je jedna rzeka – Iguacu. W sumie jest ich 275 (zależy od poziomu wody), w tym 16 dużych, a między nimi Gardziel Diabła – największy , wyższy o 30 metrów i prawie czterokrotnie szerszy od Niagary. Pod wodospady można podpłynąć łodzią motorową od strony brazylijskiej. Potężny grzmot uniemożliwia porozumiewanie się bez krzyku. Bazaltowa krawędź Gardzieli Diabła rocznie spiłowywana jest przez wodę o 3 mm . Przy maksymalnym stanie wody spada tu 12 900 m3 wody na sekundę (Niagara w maksimum zrzuca 8 300 m3, a Wodospad Wiktorii w Afryce - 7100 m3). Rzeka Iguacu płynie przez ponad 1 300 km jako rzeka średniej wielkości jak na warunki brazylijskie, a zbliżając się do stanu Parana na płaskowyżu rozlewa się na szerokość prawie 3 kilometrów i spada wodospadami, by tuż za nimi płynąć korytem o szerokości niespełna 50 metrów! Ale wodospady mają swoją tajemnicę całkowicie przyrodniczą. Mimo swej potęgi co mniej więcej 40 lat zamierają – wysychają, pozostają jedynie suche, bazaltowe klify. Ostatnio to się zdarzyło w 1978 r.

5.jpg

Potrzebujesz więcej informacji ?

Jeżeli potrzebujesz się ze mną skontaktować prześlij mi swój email.

wszystkie prawa zastrzeżone przez Zofia Suska
stronę zaprojektowała i wykonała firma IT-SONET

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.