Jedno z haseł reklamujących wycieczki do Republiki Południowej Afryki brzmi- „Cały świat w jednym kraju”. W przypadku sloganów to rzadkość, lecz uwierzcie mi - nie ma w tym żadnej przesady. Leżąca na południu kontynentu afrykańskiego RPA zachwyca każdego turystę.

 

Na przybyszów czekają bajeczne krajobrazy, wielobarwne kwiaty i egzotyczne zwierzęta. To także supernowoczesne miasta z dzielnicami przepięknych willi, wygodne autostrady i kompleksy wyszukanych centrów handlowych. Osiedlili się tu emigranci z najdalszych krańców ziemi. Tworzą oni wielobarwną mozaikę kultur, ras i religii. RPA jest krajem kontrastów: obok dostatku i nowoczesności wyrastają ohydne slumsy. Kwitnie przestępczość, której wskaźniki lokują się w niechlubnej czołówce światowej. Po fiasku polityki segregacji rasowej, czyli aprtheidu krajem rządzi partia Nelsona Mandeli - Afrykański Kongres Narodowy. Całe szczęście, że nie sprawdziły się czarne scenariusze, po przejęciu władzy przez czarną większość biali mieszkańcy nie opuścili RPA.

Jest nadzieja i wino też


Afrykańską przygodę rozpoczęłam od zwiedzania Kapsztadu. Bez większych obaw ruszyłam podziwiać jego uroki, bo od Romana Sadowskiego- łodzianina prowadzącego w RPA biuro podróży, wiedziałam, że południowa część kraju, w porównaniu choćby do Johanesburga, jest uznawana za oazę spokoju. Już samo położenie zapewnia Kapsztadowi miejsce na liście najpiękniejszych miast świata. Dzielnice rozciągają się amfiteatralnie nad Atlantykiem, od zimnych podmuchów wiatru z Antarktydy chroni je masyw Góry Stołowej. Jak większość południowo-afrykańskich miast Kapsztad fascynuje różnorodnością. Jest jednocześnie europejski i nie europejski, afrykański i nie afrykański, miesza się tu nędza trzeciego świata i bogactwo pierwszego. Wieżowce ze szkła i stali sąsiadują z budynkami jakby żywcem przeniesionymi ze starych holenderskich miasteczek. Nic dziwnego, Kapsztad założyli w 1652 r. właśnie Holendrzy, jako przystań w drodze na subkontynent indyjski. Jego urok podkreśla doskonały klimat - w całej południowej części RPA zbliżony do śródziemnomorskiego. Świetnie udaje się tu uprawa winorośli. Południowo - afrykańskie wina przebojem wchodzą na światowe rynki, są smaczne i stosunkowo tanie. Rozsmakowałam się zwłaszcza w produkowanych z odmiany winorośli Pinotage. Ten rdzennie południowoafrykański szczep jest kombinacją Pinot Noir (czereśniowy posmak) i Cinsault (ziemisty charakter).Winnice, gdzie dojrzewają winogrona znajdują się na farmie Knorhoek (Stellenbosch) na północno-zachodnich wzgórzach. Charakteryzują je czerwone gleby z doskonałą retencją wody. Po zebraniu owoców winogrona poddawane są przez jeden dzień procesowi maceracji, później fermentacji i leżakowaniu przez 13 miesięcy we francuskich kadziach. W efekcie powstaje wino o pełnym aromacie bananów, owoców jagody i wiśni, dobrze zrównoważone, o harmonijnym wyczuciu taniny i długim zakończeniu. Brzmi przemądrzale? To prawda. Przyznam się szczerze – tę terminologię podsłuchałam podczas zwiedzania winnicy. Dla tego wina mam własne określenie- po prostu pycha. Nie wierzycie? To spróbujcie sami -południowoafrykańskie wina ma w ofercie łódzka firma Partner Center. Dobrze, że wizyta w winiarni stała się obowiązkowym punktem wycieczek na południe Afryki. Każdy może poznać sekrety produkcji wina, skosztować najlepszych gatunków i roczników.

Kuzyn słonia też grożny


Nad Kapsztadem dominuje, wznosząca na ponad kilometr, Góra Stołowa. Do jej podnóża prowadzi kręta droga, z której roztaczają się przepiękne widoki na miasto, zatokę Table Bay i Ocean Atlantycki. Na sam szczyt wwozi turystów efektowna kolejka linowa. By można było bez problemu podziwiać wspaniałe widoki, podłoga wagonika obraca się w czasie jazdy. Góra Stołowa, długa na 4 i szeroka na 2 km, to teren parku narodowego. Spaceruję ścieżkami napawając się bajkowymi widokami na ocean, góry, wąwozy, urwiska i szczeliny skalne. Podczas krótkiego odpoczynku wychylamy szklaneczkę południowoafrykańskiego piwa - ma w świecie dobrą markę a lokalny koncern SAB zainwestował również w polskie browary. Towarzyszą nam sympatyczne zwierzątka – jakby skrzyżowanie dużego szczura z królikiem. To góralki, interesujące choćby z tego powodu, że ich najbliższymi żyjącymi na ziemi kuzynami są …. słonie. Po chwili, gdy skończyły się kanapki, którymi je karmiliśmy, góralki okazały się mniej sympatyczne- jeden boleśnie ugryzł mnie w rękę.
Na obiad postanowiłam pojechać do, reklamowanej jako wyjątkowo sympatyczne miejsce, dawnej dzielnicy portowej Waterfront. W starych budynkach mieszczą się obecnie kafejki i restauracje. Nowoczesne centrum handlowo - gastronomiczno - rozrywkowe zbudowano na terenie dawnych doków. W Warerfront można ubrać się od stóp do głów, dobrze zjeść, potańczyć, obejrzeć film. Zapragnęłam spróbować żeberek w południowoafrykańskim wydaniu – to był dobry pomysł. Potrawa okazała się bardzo smaczna a ogromna porcja starczyła dla trzech osób.

Śmietankowy przylądek nadziei


Miasto jest doskonałym miejscem wypadowym dla jednodniowych wycieczek. Po południowej stronie Góry Stołowej, w zatoce Hout Bay, gdzie pojechałam następnego dnia, ujrzałam niezapomniany do dziś widok. Z grzbietu urwistej góry spływały śnieżnobiałe, o konsystencji bitej śmietany, chmury. Wszystko to działo się w pełnym słońcu, przy lazurowo niebieskim niebie. Zapytałam sprzedawców pamiątek: Jak często macie taki widok? – Na ich twarzach rysowało się zdziwienie. -Jak to jak często? Zawsze- usłyszałam w odpowiedzi.

Ruszam do Przylądka Dobrej Nadziei, odkrytego w 1486 r. przez portugalskiego żeglarza Bartolomeu Diaz. To miejsce gdzie Atlantyk spotyka się z Oceanem Indyjskim. Podobno nazwał go tak podczas swojego pierwszego rejsu do Indii w nadziei, że jego dalsza podróż zakończy się szczęśliwie. Przylądek, zwany także Przylądkiem Burz, miał być punktem, gdzie powstanie port i faktoria. Ze względu na niesprzyjające warunki, założono je kilkadziesiąt kilometrów dalej, w dzisiejszym Kapsztadzie. Przylądek to kilkudziesięciometrowa skała obmywana z trzech stron falami oceanu. Z tablic informacyjnych wynika, że trafiłam na najdalej wysunięty na południe skrawek Afryki. W rzeczywistości taki punkt, Cape Point, leży dalej na południe. Ze szczytu przylądka, po wjechaniu kolejką w stylu tej na naszą Gubałówkę, można oglądać mieszające się wody dwóch oceanów: Atlantyckiego i Indyjskiego. I w tym przypadku nie jest to do końca prawda. Umowna granica znajduje się jeszcze dalej, koło Przylądka Igielnego. Turystom to, chyba słusznie, w niczym nie przeszkadza. Inną z lokalnych atrakcji jest rejs niewielkim stateczkiem spacerowym do kolonii fok i wizyta w ogromnej kolonii afrykańskich pingwinów.

 

Zaginione miasto na dnie wulkanu

Geograficzni puryści zarzucą mi, że w mgnieniu oka przenoszę się o setki kilometrów. To prawda, lecz z polskiej perspektywy, szczególnie, gdy chodzi o szkolne atlasy, Sun City i Kapsztad to prawie jedno miejsce na mapie. Słoneczne Miasto rozsławiły na całym świecie telewizyjne transmisje wyborów mis świata. Konkursy odbywają się w luksusowym hotelu - Pałacu Maharadży. Wszystko, co się tu znajduje powstało przed ponad 20 laty w samym środku pustyni, na dnie krateru nieczynnego wulkanu. To takie afrykańskie Las Vegas, Mekka miłośników hazardu. W salach ogromnego kasyna powstają i upadają fortuny. Dla mniej zamożnych klientów ustawiono setki automatów do gry. Spacer sąsiednim Lost City( zagubione miasto) dostarcza niesamowitych wrażeń. Ze wszystkich stron otaczają mnie bajkowe, cukierkowe budowle, dziwaczne pałace, kamienne posągi, baśniowe hotele i kasyna. Pomyślano o wszystkim, nawet o regularnych trzęsieniach ziemi. Co pół godziny kamienny most, przerzucony nad sztuczną przepaścią zaczyna drżeć. Słychać huk, buchają dymy, przeraźliwie ryczą posągi słoni i lwów strzegące mostu. Turyści, szczególnie ci najmłodsi, szaleją z radości. Jak przystało na Słoneczne Miasto w Sun City można wypocząć w scenerii karaibskiej plaży. Brzegi sztucznego oceanu porastają tropikalne rośliny, wśród których spacerują egzotyczne ptaki. O brzeg biją sztuczne fale. Dużą atrakcją są prowadzące do wody zjeżdżalnie. Szczególnie jedna z nich jest przeznaczona dla amatorów mocnych wrażeń- rynna opada prawie pionowo.
Na amatorów jeszcze mocniejszych wrażeń czeka farma krokodyli. Spaceruje się tu, po drewnianych kładkach, na leniwymi cielskami morderczych gadów. Na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie uśpione. Jak są niebezpieczne okazuje się w porze karmienia. By dosięgnąć podawanego przez opiekuna kurczaka krokodyle wyskakują energicznie z wody. Zemsta dwunożnych jest okrutna. Gdy przychodzi pora obiadu największe powodzenie ma restauracja serwująca potrawy z mięsa krokodyli.

5.jpg

Potrzebujesz więcej informacji ?

Jeżeli potrzebujesz się ze mną skontaktować prześlij mi swój email.

wszystkie prawa zastrzeżone przez Zofia Suska
stronę zaprojektowała i wykonała firma IT-SONET

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.