Ten zachodni kraniec Afryki rozbrzmiewa reegge, a każdy Senegalczyk ma duszę artysty, tak postrzegają ten kraj wytrawni podróżnicy Wyjątkowo trudna kolonialna przeszłość, handel niewolnikami, wszechobecna bieda - jest to jeden z najbiedniejszych krajów, z ponad 50 procentowym bezrobociem - nie przyćmiły jego pogodnego oblicza. Jestem zauroczona Senegalem, choć jego historia jest trudna – tutejszą ludność podbili najpierw Portugalczycy, po nich pałeczkę przejęli Francuzi. Dla kolonizatorów kraj ten był „dogodny” do rozwijania zyskownego procederu - handlu niewolnikami. Na wyspie Goree niedaleko Dakaru, zbudowano twierdzę Fort D’Estress, gdzie więziono, sprzedawano i ładowano na statki ludzi, skąd płynęli do obu Ameryk w nieludzkich warunkach. Tragiczny los ofiar upamiętnia dziś Brama bez powrotu, drzwi przez które przechodzili niewolnicy przed załadowaniem na statki. Od kiedy Portugalczycy odkryli Senegal w XV wieku niewiele się tu zmieniło. Te same domki w pastelowych barwach, słynące z urody senegalskie dziewczyny, kobiety wciskające przybyszom egzotyczne pamiątki, podejrzane bary z wszechobecnym rumem, wciąż dodają uroku temu smutnemu miejscu. Paradoksem jest, że 200 km stąd od wyspy na północ znajduje się inne miasto, do którego dziś ściągają tłumy nie tylko turystów. To Saint -Louis. Niegdyś uchodzące za najbogatsze miasto Afryki Zachodniej, miejsce narodzin Jazzu. Dziś główna baza przerzutowa tych, którzy dobrowolnie chcą opuścić Afrykę i emigrować na Zachód. To z tego miasta wyspecjalizowani w tym fachu przerzucają nielegalnych emigrantów na Wyspy Kanaryjskie. Przebycie tego dystansu ok.1500 km zajmuje rybackim pirogom ponad 5 dni. Bardzo ryzykowna podróż, często zakończona tragedią. Choć Senegal jest krajem demokratycznym i cieszy się wolnością, życie nie jest tu łatwe. ale na swój sposób szczęśliwe. Dach nad głową zapewniają im kryte bambusem lepianki. Senegalczycy w dużej części utrzymują się z roli - są potentatem w uprawie orzeszków ziemnych i hodowli zwierząt. Rozweselają się orzeszkami halucygennymi kola, a rodziny są liczne (brak rozrywek czy telewizji), w niektórych rejonach mężczyźni mają po kilka żon. Warto pamiętać, że Senegal zamieszkuje ponad 94 procent muzułmanów,5 procent katolików i 1 procent animistów. Wszystkich łączy radość życia, wszechobecna muzyka i słońce.
Przejechałam ten kraj kilkakrotnie.
Naprawdę warto. Mówi się o nim „wrota Afryki”, ponieważ rzeka Senegal pozwala podróżować w głąb kontynentu. To w niej mieszkają „poczciwe słodziaki” – hipopotamy – groźne zwierzęta o mylącym wyglądzie – lepiej się do nich nie zbliżać. Wspaniałe Różowe Miasto - Dakar, baobaby, pustynia i busz. Lake Rose - drugie morze martwe. Jazzowa stolica Afryki - Sait Louis. Pelikany i flamingi. Lake Rose czyli Różowe Jezioro jak już wspomniałam ma właściwości Morza Martwego. Jego zasolenie to 380 gramów soli na litr wody. Barwa tafli wody od intensywnego różu po purpurę zależy od ilości żyjących w nim mikroorganizmów i kąta padania promieni słonecznych. Doświadczyłam tych barwnych metamorfoz. Imponujące widowisko.
Sól z Różowego Jeziora wydobywa się w specjalny sposób. Mężczyźni wypływają na środek jeziora nabierając do łódki taką ilość wody, aby nie dopełnić pirogi tylko na centymetr. Po zakończonej operacji, całe rodziny zajmują się suszeniem , pakowaniem i wysyłką tego białego złota, w które zaopatruje się całą Afrykę Zachodnią. Jak już wspomniałam jezioro otaczają imponujące wydmy, które w dalszej części stają się przeogromną piaskownicą. W tym miejscu jeszcze do niedawna była meta słynnego rajdu Paryż-Dakar. Zamordowano paru uczestników i turystów. Metę przeniesiono do Brazylii. Senegal chełpi się baobabami. Te olbrzymy są swoistym symbolem tego kraju i odgrywają szczególną rolę. Prócz tego, że wykorzystuje się wszystkie jego partie i elementy - liście, korę, owoce to miejsce, w którym rośnie jest magiczne. Odprawia się pod nim najważniejsze obrzędy i ceremonie. W cieniu baobabu wróżbici odczyniają uroki. Szamani przepowiadają przyszłość. Świat zwariował... i ja uległam namowom. Mój zaprzyjaźniony przewodnik - SAO zaprowadził mnie do wyjątkowego czarownika, cudotwórcy, który miał panaceum na wszystkie choroby. A jakże czarownik prezentował się całkiem, całkiem. Garnitur od Bosa (podróbka, ale niech to.) komórka, dłonie bez rytualnych nacięć. Co prawda serca przed nim nie otworzyłam, ale żeby poważnie wypaść, skarżyłam się na bóle żołądka. Spodziewałam się jakiegoś lekarstwa , a czarownik zaaplikował mi pomoc w postaci opowieści, której bohaterką była jego ciotka, z podobnymi objawami jak moje. Cioteczka zabiła męża, bo tylko poświęcenie w ofierze kogoś najbliższego mogło ją uzdrowić. I pomogło… ale ja nie mam męża.