Bajecznie piękne plaże o białym piasku, koralowe wysepki, lazurowa woda i rajskie hotele w cieniu kokosowych palm. Tak większość z nas wyobraża sobie Fidżi. W rzeczy samej, na Fidżi jest to wszystko i jeszcze dużo, dużo więcej.

Jak przystało na polinezyjski raj, wychodzących z samolotu, turystów witają tubylcy ubrani w barwne spódniczki, z kwiatami hibiskusa we włosach. Każdy przybysz dostaje kwiatek i na szyję sznur drobniutkich muszelek. Rozlegają się okrzyki powitania “Bula, bula” czyli po fidżijsku -jak się masz. Trzeba przyznać, że to dobry patent, po chwili wszyscy, nawet ci najbardziej zmęczeni nocnym lotem z Los Angeles, śmieją się i też wołają Bula. Transkontynentalne samoloty lądują w mieście Nadi- to turystyczna stolica kraju, najlepsze miejsce by rozpocząć jego poznawanie. Szukając hotelu postanawiam zaufać, ustawionemu przy lotnisku, ulicznemu bilbordowi: "Fidżi to 333 tropikalne wyspy, znajdź swoją"- jadę do położonego kilka kilometrów od miasta Sonaisali Island Resord. Do hotelu, zgodnie z nazwą zbudowanego na niewielkiej wysepce, można dostać się tylko łodzią. Na powitanie pracownicy recepcji śpiewają "Bula Bula" - powoli przekonuję się, że to na Fidżi norma. -Teraz odpocznij, wieczorem po kolacji zapraszam cię na kawę słyszę od Terry Gortan odpowiedzialnej w hotelu za umilanie czasu gościom- wtedy opowiem ci, co na Fidżi jest warte zobaczenia. Rzucam się w wir wypoczynkowych dylematów. Co wybrać, morze czy basen, bardziej wyrafinowane drinki czy przystojniejszego barmana.

 

Z błogiego nastroju wyrywa mnie nagłe poruszenie – do przystani przybywa udekorowana kwiatami łódź ze ślubnym orszakiem. Na ląd pierwsi wyskakują ubrani w palmowe spódniczki wojownicy. Twarze przyozdobili wojennymi malunkami, wymachują drewnianymi toporkami. Teraz pojawia się para młoda prowadzona przez, sypiące jej pod stopy kwiatowy dywan, dziewczynki. Liczący chyba ze dwadzieścia osób chór rozpoczyna koncert – na początek, jakże by inaczej, tradycyjne Bula. Para młoda to liczący gdzieś pod czterdziestkę mężczyzna o spojrzeniu prezesa dużej korporacji czy też dyrektora banku i dwudziestoletnia, jasna blondynka, bardzo ładna mimo nienaturalnie czerwonej twarzy. Składając gratulację pytam dlaczego ślub na Fidżi. Ronald bo tak się przedstawił odpowiedział -Długo szukałem partnerki na życie, chcę by ceremonia i podróż poślubna były naprawdę czymś wyjątkowym, Lana nie miała łatwego dzieciństwa, pragnę jej to wynagrodzić. –Gratuluję partnera- zwracam się do panny młodej- teraz widzę, że jej czerwona twarz to po prostu efekt zbyt dużej dawki promieni słonecznych. Dziewczyna nieśmiało się uśmiecha i rozkłada ręce. –Żona nie mówi po angielsku – z ratunkiem przychodzi Ronald – dopiero się uczy. Blondynka, nie mówi po angielsku – Od kuda wy priejechali? – pytam wiedziona instynktem. Trafiony- zatopiony, twarz dziewczyny pojaśniała. Okazało się, że Swietlana jest Ukrainką, męża poznała przez internetowego pośrednika. U nas nędza , brak pracy, perspektyw – wszystkie dziewczyny z mojej wsi starają się załapać na zagraniczny ożenek. -Jak się cieszę, że mówisz po rosyjsku, z nikim się nie mogę dogadać.- dodaje.- Chciałam mieć na ślub piękną opaleniznę, dopiero by mi koleżanki zazdrościły, za długo siedziałam na leżaku i zobacz co się stało, nawet nie mogę zrobić porządnego makijażu – wyjaśnia powody swojej czerwonej skóry. –Muszę iść czeka nas kolacje przy świecach tylko we dwoje- dodaje ciągnięta za rękę przez wyraźnie niezadowolonego, nie rozumiejącego ni słowa po rosyjsku Ronalda. Ciekawe o czym młodzi będą rozmawiali przy kolacji? – w głowie kołacze mi się złośliwość.
W recepcji dowiaduję się, że za fidżiański ślub Ronald zapłacił 1 450 miejscowych dolarów czyli około 2700 zł. Cena całkiem przystępna szkoda, że w naszym przypadku rachunek powiększy bilet na samolot. By zachęcić zainteresowanych dodam, że mistrzem ceremonii jest – to nie żart- Minister do Spraw Ślubów Republiki Fidżi.
Jako, że weselny chór słychać w całej restauracji postanawiam, jak młodzi, zjeść dziś luksusowo -na przystawkę zamówiłam "cocondę". To biała ryba marynowana w soku z limonki i podana w mleku kokosowym. Jakby mało było egzotyki, za talerz służy wielobarwna muszla. Potem stek w pieprzu cytrynowym i sałatka z owoców tropikalnych. Czy kawa będzie podana w restauracji, czy przejdziemy gdzieś indziej-pytam. -To kava przez "v", a nie kawa -śmieje się Terry. Wyjaśnia, że napój ten nie ma nic wspólnego z naszą kawą. Przygotowywany jest ze zmielonych korzeni yagona. Zawiesina proszku o konsystencji- niestety smaku też- gipsu rozpuszczonego w ciepłej wodzie, jest podawana w specjalnym drewnianym naczyniu nazywanym "tanoa". Uczestnicy misterium piją kolejno płyn z wydrążonej połówki orzecha kokosowego. Trzeba ją opróżnić do dna, potem pozdrowić współbiesiadników okrzykiem " Bula,bula". Napój działa lekko narkotyczne i uspokajająco- wyjaśnia Terry- przypomina antydepresyjny lek prozac – skutkuje dopiero po kilkakrotnym spożyciu. W odróżnieniu od narkotyków zażywanych na zachodzie nie można się od niego uzależnić. -Kava nie odurza, nawet gdy wypije się jej bardzo dużo- kontynuuje Terry podając mi kolejną czarkę napoju. Trudno się z tą opinią nie zgodzić, po kilku kolejkach boję się raczej rozstroju żołądka a nie narkotycznego upojenia. - Kiedyś spijali krew pokonanych wrogów, ale tego rytuału zabronili misjonarze- szepce mi do ucha Amerykanin z Nevady John, również zaproszony na kavę. -To nieprawda -protestuje Fidżijczyk, będący mistrzem ceremonii. -Wprawdzie mój dziadek był ludożercą ale nie barbarzyńcą dodaje.

Przecież jestem u kanibali
U nas ludożerców nie ma, ostatniego zjedliśmy w zeszłym miesiącu. Stary dowcip na Fidżi nabiera nowego ducha. Z naszego punktu widzenia historia Fidżi jest dość krótka. Pierwszym Europejczykiem, który, w czasie swojej podróży do Indonezji, zobaczył w wyspy był Abel Tasman. Działo się to w 1643 roku. Mieszkańcy archipelagu, zjadający swoich wrogów, mieli zasłużoną opinię okrutnych i krwiożerczych. Jak biali unikali kontaktu z nimi świadczy sławna historia buntu na Bounty, rozgrywająca się, na tym akwenie w 1798 roku. Porzucony w pobliżu wysp Tonga kapitan Bligh z 18 ludźmi przepłynął małą , odkrytą łodzią do Timoru w ówczesnych holenderskich Indiach Wschodnich. W ciągu 41 dni pokonali 6000 km. Mimo, że marynarze byli głodni i spragnieni nie odważyli się przybić do rajskich wysp archipelagu Fidżi. Wiedzieli, że kontakt z ich mieszkańcami przypłaciliby wędrówką do kotła. Kanibalizm został zabroniony gdy, leżące w strategicznym punkcie Oceanu Spokojnego, wyspy dostały się pod panowanie Anglików. Im Fidżi zawdzięcza obecny skład etniczny ludności, prawie połowę stanowią Hindusi, sprowadzeni do pracy na plantacjach trzciny cukrowej. W przewodniku czytam, że warto obejrzeć hinduską świątynię Sri Siva Subramaniya Swami. Jak warto to warto, łapię taksówkę i jadę na zwiedzanie. Dałam się nabrać, wyjątkowość świątyni polega wyłącznie na tym, że drugiej w mieście nie ma. Zastanawiam się, z czym kojarzy mi się atmosfera Nadi w okolicach świątyni. Już wiem -to książki laureata Nagrody Nobla V.S. Naipaula. Hindusi przyjeżdżający na kilkuletnie kontrakty do pracy na plantacjach, konflikty z miejscową ludnością. Tęsknota za zamorską ojczyzną, powroty będące ogromnym rozczarowaniem. To nic, że Naipaul pisał o, leżącym na Karaibch, Trynidadzie. Tu musiało być podobnie, konflikty mające korzenie w tamtych czasach do dziś wpływają na życie mieszkańców Fidżi.
-Kobiety kochają kwiaty, najpiękniejsze są orchidee- przekonuje mnie taksówkarz i proponuje wycieczkę do położonego u stóp gór Namosi ogrodu botanicznego. Warto było, przyroda rzeczywiście imponująca: kwiaty, krzewy, drzewa - wszystko jak w bajce lub kinie. Pamiętajcie gdy chcecie zobaczyć piękną dżunglę, taką jak choćby ta z filmu o Robinsonie naszych czasów "Poza Światem" z Tomem Hanksem (rzecz była kręcona na jednej z wysepek Fidżi) zwiedzajcie ogrody botaniczne lub przynajmniej ... hotelowe. Prawdziwą tropikalną puszczą srodze się rozczarujecie - wygląda najczęściej jak las pod Skierniewicami. Jedyna różnica w temperaturze i wilgotności powietrza.
Do tego hotelu musisz dorosnąć
Pamiętając, że prawdziwe Fidżi to wyspy ruszam podziwiać archipelag Mamanuca. Bardzo dobrze rozwinięta sieć promów zapewnia doskonałą komunikację. Na promie, jakże by inaczej, rozbrzmiewa "Bula, bula". Siadam na ławce obserwując pasażerów, widać, że Fidżi to stacja przesiadkowa Pacyfiku, przewijają się Melanezyjczycy, Polinezyjczycy, Hindusi, Chińczycy. Egzotyczni mieszkańcy, egzotyczne nazwy: "Pasażerowie udający się na Wyspę Skarbów proszeni są o zejście na dolny pokład"- słyszę komunikat nadawany przez megafony. Ja płynę na wyspę Matamanoa.
Jeśli wcześniej byłam w raju to gdzie teraz trafiłam? Hotel na tej miniaturowej wysepce składa się z 20 domków stylizowanych na stare fidżijskie chaty- „bura”. Uwaga! na wyspę nie są wpuszczane dzieci poniżej lat 12. Doceniam to przy obiedzie, nikt nie wrzeszczy, nie biega między stolikami, nie wylewa lepkiego soku na białą sukienkę. Co za spokój! Jedynym problemem przy wybieraniu domku jest to, czy chcesz mieć widok na wschód czy na zachód słońca. Moje życie wygląda teraz tak: wstaję, robię cztery kroki i jestem na tarasie przed domkiem. Co potem- zależy czy jest przypływ czy odpływ. Gdy przypływ, do oceanu mam następne pięć kroków, przy odpływie trochę dalej, ale za to plaża szersza. Biorę płetwy, maskę i fajkę- tak jak inny sprzęt sportowy, można je dostać darmo w recepcji, i biegnę nurkować. Co pod wodą? Brakuje mi przymiotników. To nie pierwsza moja rafa koralowa, pływałam w Egipcie, Belize, Meksyku, Kenii, to co zobaczyłam na Matamanoa przebiło wszystko. W tamtych krajach turyści są wpuszczani w określone, ograniczone miejsca, reszta -z reguły ta najpiękniejsza - jest zazwyczaj parkiem narodowym. To co można oglądać, z racji dużego ruchu, jest bardzo zniszczone. Tu nie ma tego problem - pływasz gdzie chcesz, liczba łóżek w hotelu ogranicza zastępy nurków. Co najbardziej wyróżnia fidżijską rafę? Jeśli chodzi o ryby, różnica nie jest taka ogromna, ruch turystyczny bardzo im nie szkodzi- wszędzie są równie kolorowe i egzotyczne. W szok wprawia za to piękno korali, skorupiaków, ukwiałów i innych cudactw których nie jestem nawet w stanie nazwać. Kto chce je zobaczyć powinien się pospieszyć, globalne ocieplenie, niezależnie od jego przyczyn, jest faktem. Dla koralowych wysepek na Pacyfiku oznacza katastrofę. Temperatura wzrosła w ostatnich latach o 4 stopnie, jest to więcej niż w czasie poprzednich 10 tysięcy lat . Poziom oceanu ma podnieść się 0,5 do 1 metra w czasie następnych stu lat. Profesor Patrick Nunn z Uniwersytetu Południowego Pacyfiku twierdzi, że wiele fidżijskich wysp, włączając w to Wyspę Skarbów ,zniknie pod wodą w ciągu 30 lat.
Dla jeszcze młodych i już bogatych
W programie pobytu na Matamanoa jest miejsce na spotkanie z rdzenną ludnością archipelagu. Płynę niewielką motorówką na sąsiednią wysepkę. Od moich współpasażerów dosłownie bucha luz, otwartość, brak finansowych kłopotów. Są przykładami modelowego sukcesu. Mają domy, samochody, dobre posady , na wakacjach nie szukają oszczędności - ma być luksusowo, ciekawie i jednocześnie autentycznie. Karolina i Jack z Kanady: ona jest dyrektorem w dużej firmie reklamowej, on handluje walutami w największym kanadyjskim banku. Wiek poniżej czterdziestki, dzieci brak. Bernard i Harison z Australii też są parą, zajmują się komputerową grafiką, podróżują po wyspach Pacyfiku od miesiąca. Mają tu doskonałe langusty- zapewnia Jack - spotkajmy się wieczorem na kolacji, spróbujesz sama. A jakże przyjdę, jak luksus to luksus forsa nie gra roli. Na razie schodzimy na ląd, czas na spotkanie z folklorem. Przywitanie w szkole, niewielki poczęstunek, wymiana uprzejmości. Szczupła sylwetka nie jest tu chyba synonimem piękna, kobiety są pulchne i dorodne. Sposób produkcji glinianych naczyń rzeczywiście oryginalny: lepione są bez koła garncarskiego, gorące jeszcze wyroby kobiety smarują zaschniętą żywicą z palmy. Ceramika staje się w ten sposób wodoodporna, nabiera połysku i pięknego, ciemnego koloru. Spotkanie z folklorem kończy się tradycyjnie: tubylcy rozkładają stragany, przybysze z dalekiego świata przystępują do zakupu pamiątek. -Targi dobite to wracamy- niecierpliwi się sternik naszej motorówki. -W pobliżu równika zmrok szybko zapada. Rzeczywiście gdy dobijamy do przystani kelnerzy zapalają nad basenem pochodnie. Co z obiecaną langustą? Była, by ją skonsumować trzeba było zestawić dwa stoliki- na jednym się nie mieściła.
Zofia Suska

IMG_5448.jpg

Potrzebujesz więcej informacji ?

Jeżeli potrzebujesz się ze mną skontaktować prześlij mi swój email.

wszystkie prawa zastrzeżone przez Zofia Suska
stronę zaprojektowała i wykonała firma IT-SONET

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.