Wielu turystów przyjeżdża na Kubę na wakacje typu all-incllusive i ogranicza swój pobyt do plaż na półwyspie Varadero. To ogromna szkoda, wyspa ma dużo więcej do zaoferowania. Mnie na przykład zauroczyła piękna, kolonialna architektura kubańskich miast. Zachwyciły miejsca interesujące krajobrazowo i przyrodniczo.
W swojej kubańskiej podróży ruszyłam na zachód. Prowincja Pinar del Rio to sympatyczni ludzie, piękna przyroda i wiele innych atrakcji. Należy do nich olbrzymie ścienne malowidło. Mural del Prehistorica, bo taką nosi nazwę, namalował w 1962 roku Lovigildo Gonzalez, uczeń słynnego meksykańskiego malarza Diego Riwiery. Przedstawia historię ewolucji od amonitów do ukształtowania się człowieka. Malowidło znajduje się w dolinie Vinales znanej z efektownych, wapiennych skał. Jak to z wapieniami bywa przez wieki woda wydrążyła w nich dziesiątki jaskiń. Zwiedziłam odkrytą w 1920 roku Cuevo del Indio. Pierwsza część wycieczki odbywała się na piechotę, potem zajęliśmy miejsca w motorowej łodzi która podziemną rzeką przewiozła nas na drugą stronę jaskini. Prowincja del Rioto sielskie, rolnicze tereny. Na turystów czekają typowo wiejskie atrakcje, na przykład przejażdżka na majestatycznie ogromnym byku. Na wycieczki wyruszają do Vinales nie tylko cudzoziemcy. Spotkałam dzieciaki które przyjechały tu z Hawany na szkolną wycieczkę.
Sekrety produkcji cygar
Prowincja Pinar del Rio uchodzi za najmniej rewolucyjną część Kuby. Uprawiany w niej tytoń uważany jest za najlepszy na Kubie, a co za tym idzie najlepszy na świecie.
W programie miałam zwiedzanie fabryki cygar gdzie powstają ponoć najlepsze na świecie cygara. Zakład mieści się w dawnym XIX wiecznym szpitalu. W fabryce obowiązuje zakaz fotografowania. Zakaz, zakazem, a życie, życiem. My udawaliśmy, że nie robimy zdjęć, kubańscy strażnicy, że nic nie widzą. Pracownice zamiast strzec technologicznych tajemnic również podchodziły do naszych zabiegów z wyrozumiałością. Były wręcz zadowolone , że wprowadziliśmy trochę życia w ich nudną pracę. Podobno zręczny pracownik potrafi dziennie zrobić 120 cygar. Zawód ten przechodzi z pokolenia na pokolenie. Skąd na Kubie cygara. Ich historia zaczyna się w czasach gdy indiańskie plemiona używały tytoniu podczas religijnych obrzędów. Zauważył to Kolumb odbywający swoją drugą podróż. Hiszpanom zwyczaj wdychania tytoniu się spodobał i za ich pośrednictwem już w XVII wieku używka trafiła do Europy. Cygara zwijane są z pięciu rodzajów liści dobranych tak by uzyskać najlepszy aromat. Po zrolowaniu cygaro jest przycinane i, w zależności od długości i średnicy, zaliczane do odpowiedniej kategorii. Na Kubie wszyscy przestrzegają by cygara kupować ostrożnie, wyłącznie w państwowych sklepach. Te z innych źródeł to podobno wyłącznie jakościowo kiepskie podróbki. Może i racja ale cygara w sklepie kosztują 70 dolarów, a te na boku, od kelnera w restauracji – 10. Wyglądają identycznie, a jak smakują? Wybaczcie, nie jestem pewnie w tej dziedzinie ekspertką - dla mnie tak samo.
Jak to z tą rewolucją było?
Obeznana z cygarową technologią ruszyłam dalej - tym razem skierowałam się na wschód wyspy. Jadę w kierunku naznaczonego rewolucyjną przeszłością miasta Santa Clara. Wizyta w znajdującym się tu mauzoleum ikony kubańskiej rewolucji Che Guevary to niemal obowiązkowy punkt wszystkich wycieczek. Bitwa o Santa Clara miała przełomowe znaczenia dla zwycięstwa sił rewolucji. Partyzanci pod dowództwem Che pokonali wojska rządowe na dzień przed wysłaniem przez dyktatora Batistę pociągu pancernego z żołnierzami i zaopatrzeniem dla Santiago de Cuba. Legendarny komendant zastawił skuteczną pułapkę, żołnierze Batisty poddali się, a on sam musiał uciekać z kraju. Tyle historia oficjalna choć niektórzy mają wątpliwości czy tak było naprawdę. Przyjaciel, z którym zwiedzałam Kubę zauważył, że bitwa miała miejsce w roku 1958 a osie wagonów pociągu pancernego , tego który mieli zdobyć partyzanci, wyprodukowano w roku 1974. Pewnie się czepiał.
W dalszej drodze czeka mnie jeszcze jedna, typowo turystyczna atrakcja – wizyta na fermie krokodyli. Przy bramie zwiedzających witają żółwie. Show z małym krokodylkiem w roli głównej, budzi moje mieszane uczucia. Ma być zabawnie ale chyba nie chcę na to patrzeć. Cel jest jeden – namówić turystę na fotkę z gadem i zarobić trochę pesos.
Było spotkanie z przyrodą teraz pora na uliczne klimaty. Choć Kubańczycy, żyją skromnie nie brakuje im pogody ducha, uśmiechają się i chętnie żartują. Zwiedzając miasto Trynidad trafiam na uliczny festyn – wyglądało, że to jakaś odmiana naszego Dnia Dziecka.
Był Pinokio i dziecięcy mini zaprzęg. Grała głośna muzyka, wszyscy dobrze się bawili.
Całe życie w Pewexie
I jeszcze łyk kubańskiej ekonomii. Ten temat wymuszają ogromne kolejki, które tworzyły się podczas mojego pobytu, przed kantorami wymiany walut. Fidel Castro, po raz kolejny, obraził się na Amerykę. By ją ukarać zakazał używania w wewnętrznym obrocie dolarów. Trzeba je zamienić na tak zwane peso wymienialne i dopiero nimi płacić w sklepach dewizowych. O co naprawdę w tej operacji chodzi? Wiadomo, o dobro narodu. Warto jednak wiedzieć, że wymiana kosztuje 10 procent kwoty. Teraz już chyba wszystko jasne. Trzeba mieć przy tym świadomość, że na Kubie turysta za dewizy kupuje praktycznie wszystko.To tak jakby żyło się cały czas w Pewexie – to uwaga dla bardziej dojrzałych czytelników, młodsi niech zapytają rodziców co to takiego Pewex. Dotyczy to także Kubańczyków wydających dolary otrzymane od rodzin mieszkających w USA. Podczas pobytu na wyspie udało mi się kupić za peso niewymienialne tylko raz, butelkę rumu. Stało się tak tylko dlatego, że transakcję przeprowadził zaprzyjaźniony Kubańczyk.
Zgłębiając dalej sekrety kubańskiego rynku, zaglądałam do sklepów. Księgarnia połączona z czytelnią wyglądała na przykład bardzo dobrze tyle, że większość tytułów to rewolucyjne wydawnictwa. Co innego sklep z artykułami przemysłowymi, przypomina nasze, z czasów stanu wojennego. Jak to pisała Trybuna Ludu? Zdecydowanie poprawiło się zaopatrzenie w artykuły hydrauliczne, łożyska i szczotki – one były głównie eksponowane na sklepowych półkach. Pytałam Kubańczyków, w jaki sposób to wszystko funkcjonuje – odpowiadali po prostu: Tego nie wie nikt. Kubańska ulica to nie tylko handlowy ale i motoryzacyjny skansen. U nas stare amerykańskie samochody budzą zachwyt, dla Kubańczyków są koniecznością. W Polsce były kartki, a jak oni rozwiązali reglamentację? Każda rodzina ma specjalny zeszyt do, którego sprzedawca wpisuje zakup przydziałowego artykułu. Drugi kajet zostaje w sklepie. Patent prosty, tani i skuteczny. Nie wszystko jest reglamentowane. Fabryka tortów, do której trafiłam podczas zwiedzania Santiago, może sprzedawać swoje imponujące wyroby na wolnym rynku. Mają ogromne powodzenie. Spaceruję, oglądam, zastanawiam się i przyznam szczerze, coraz mniej z kubańskiej rzeczywistości rozumiem. Przy wszystkich codziennych brakach i dolegliwościach ludzie na wyspie są wręcz radośni, do cudzoziemców odnoszą się bardzo przyjaźnie. Przez cały czas towarzyszy wszechobecna muzyka, bardzo ważny element kubańskiej kultury i codzienności. Jej rytmiczne utwory wprost wciągają do tańca. Po prostu nikt nie jest w stanie się oprzeć. Tak jest zarówno gdy tańczy hotelowy personel jak i profesjonalna rewia. Ta najsłynniejsza – hawańska Tropicana każdego wieczoru występuje przy pełnej sali. Jest tak mimo, że bilety wcale nie są tanie – kosztują prawie100 dolarów. Bajeczne stroje, piękne tancerki, gorące rytmy i wyśmienity rum na stole. Po wyjściu nikt nie ma wątpliwości, że były to dobrze wydane pieniądze.
Zofia Suska