Wędrówki wzdłuż Mekongu

Tajlandia promuje się jako miejsce zadziwiającej przygody, Wietnam to kraj ludzi zabieganych, pracujących niemal 24 godziny na dobę. Kambodża może się pochwalić budzącymi zachwyt i respekt świątyniami. A jakim przymiotnikiem najlepiej określić Laos – to miejsce przez dziesiątki lat zapomniane przez świat i ludzi. Kraj, którego mieszkańcy nie spieszą się nigdzie i do nikąd.

Wjeżdżam do Laosu od strony Tajlandii, przez Most Przyjaźni. Jeszcze tylko kilka pieczątek o nieznanym przeznaczeniu i podmiejskim autobusem docieram do Vientian, stolicy kraju. Już po chwili udziela mi się atmosfera senności i spokoju. Tu się zapomina o Azji hałaśliwej, nieprawdopodobnie natarczywej, bezsensownie pędzącej za własnym ogonem. 
Gdzie jestem? Laos to państwo leżące w Azji Południowo-Wschodniej, pozbawione dostępu do morza. Należy do najbiedniejszych krajów świata, jest prawie całkowicie pozbawione przemysłu, a jego pięć milionów mieszkańców utrzymuje się głownie z rolnictwa i turystyki. W Laosie nie ma kolei, autostrad, zaś wszelkie sprawy urzędowe pochłaniają mnóstwo czasu. Lokalna waluta, kip, dużo warta nie jest. Banknot o najwyższym nominale - 5000 to niewiele więcej niż złotówka. By oszczędzić sobie kłopotu wynikającego z konieczności noszenia grubych zwitków banknotów najlepiej większe zakupy robić w dolarach, albo tajlandzkich bahtach - obie te waluty są praktycznie legalnym środkiem płatniczym. Dominującą w Laosie religią jest buddyzm. Większość mężczyzn przed podjęciem pracy spędza jakiś czas w klasztorze, żyjąc jak mnich. W dawnych czasach taki pobyt trwał nawet rok, dziś wystarczają dwa, trzy tygodnie. 

Na zakąskę żaby i nietoperze
Stołeczne Vientiane niewiele ma do zaoferowania.Kkilka świątyń, dwa muzea: Sztuki Religijnej i Muzeum Rewolucji. Wieczorem wędruję z przyjaciółmi nad brzeg Mekongu, gdzie tuz przed zachodem słońca pojawiają się maleńkie restauracje serwujące dania tajskie, chińskie i oczywiście laotańskie. Wszystko jest bardzo smaczne i przy tym tanie, choć czasem lepiej nie pytać jak i z czego przyrządzone. Beerlao - miejscowemu piwu też nic nie można zarzucić. To jeden z niewielu lokalnych produktów eksportowych. Amatorzy mocniejszych trunków wybierają ryżową whisky, znaną, jako lao lao, jest powszechnie dostępna a kosztuje zaledwie pół dolara za butelkę o pojemności 0,75 litra. Warto się nią pokrzepić przed wizytą na bazarze. Produkty przeznaczone do przygotowywania posiłków budzą, delikatnie mówiąc, lekki dreszczyk. Są ogromne żaby, żywe i już upieczone. Szczury i nietoperze. Ktoś sprzedaje młodego krokodyla z ciasno zasznurowanym pyskiem. W ogromnych misach wiją się białe, tłuste robaki, brr. Uciekam do części z owocami – laotańskie ananasy są niebywale soczyste i słodkie. Sprzedawcy roznoszą je obrane i pokrojone na kawałki. 

Życiodajna rzeka Indochin

Mekong, którego źródła znajdują się w górach Tangla na Wyżynie Tybetańskiej jest najdłuższą rzeką na Półwyspie Indochińskim, czwartą w Azji i dziewiątą na świecie. Już sama jego nazwa była dla mnie zawsze niezwykle egzotyczna. Mekong przepływa przez wiele państw regionu w tym: Chiny, Laos, Kambodżę, Wietnam - częściowo wyznacza granicę Laosu z Tajlandią i Myramarem, czyli dawną Birmą. W sierpniu, w szczycie pory deszczowej, poziom wody w dolnym odcinku podnosi się nawet o 12 metrów. By zrozumieć, czym jest współczesny Laos trzeba choć trochę poznać jego historię. Od 1893 roku był kolonią francuską. Do dziś po kolonizatorach pozostały pyszne bagietki, które można kupić na każdym kroku. Podczas drugiej wojny światowej Laos był okupowany przez wojska japońskie i tajskie. Gdy wojna się skończyła nadal pozostał we władaniu Francji. W 1949 roku utworzone zostało królestwo Laosu, które weszło w skład Unii Francuskiej. Niepodległość kraj uzyskał w 1953 roku - dla mieszkańców wiele to nie zmieniło. Już w tym samym roku komunistyczne oddziały partyzanckie – zwane Pathet Lao- opanowały północ Laosu. Długotrwałe i wyniszczające walki doprowadziły do zwycięstwa komunistów. W 1975r. król abdykował - powstała Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna, związana politycznie i gospodarczo z Wietnamem, ZSRR i innymi krajami naszego dawnego obozu. Dzisiejszy Laos dokonał zdecydowanego zwrotu w stronę gospodarki rynkowej, przykład Chin- kraju komunistycznego z nazwy a kapitalistycznego od środka, zrobił swoje.

Laos jest jednym z trzech krajów, na których terytorium znajduje się Złoty Trójkąt – obszar obejmujący około 200 000 km kwadratowych słynący z uprawy opium. W jego skład wchodzi jeszcze Tajlandia i Myramar – dziś największy producent tego narkotyku. Odmianę maku, z którego produkuje się opium zaczęto uprawiać na wspomnianym terenie w XIX wieku. Produkcja opium w Laosie była kiedyś legalna wręcz wspierana przez władze. Dziś posiadanie i używanie opium jest karalne. 

Bombowe pola i wioski

W latach 1964-73 Stany Zjednoczone w prawie sześciuset tysiącach nalotów zrzuciły na Laos ponad dwa miliony ton bomb. Bombardowane były jedynie dwie prowincje, północna - Phonsavanh i południowa – Saravane, tym niemniej kraj ten po dziś dzień. żyje “na zapalniku”. Gdy autobus zatrzymuje się na międzymiastowej trasie, nikt nie odważa się „pójść w krzaki”. Panowie stają po prawej stronie drogi, panie kucają po lewej. Wypadki z niewypałami zdarzają się bardzo często. O ile dzieci ulęgają im z powodu niewiedzy, o tyle dorośli z braku wyobraźni. Na zbombardowanych terenach niewypały, łluski wykorzystuje się głownie jako materiał budowlany. Bambusowe domy stoja wiec na bombowych palach. Duże łuski przerabia się na koryta dla zwierząt, mniejsze wykorzystuje jako obciążniki zabezpieczające przed porwaniem przez wiatr bambusowe dachy. Wiejscy kowale na zbombardowanych terenach używają tego łatwo dostępnego złomu, często próbują przetapiać w piecach cale bomby.

Do Laosu dotarłam po podróży przez Wietnam, Kambodżę i Tajlandię. Przyzwyczajona do panującego w nich nieustannego harmidru, do opędzanie się przed natrętnymi sprzedawcami, doznałam tu prawdziwego szoku. Tu nikt się nie narzuca, nie kłania w pas, tu sprzedawcę trzeba często prosić by łaskawie cokolwiek sprzedał. Laotańczycy są uprzejmi, ale nie w ten sztucznie służalczy sposób charakterystyczny dla Azji
Szaleńczy rejs po Mekongu

Ruszam do historycznej stolicy Laosu Luang Prabang. Najszybszym środkiem transportu są pływające po Mekongu ślizgacze. Wprawdzie ostrzegano mnie, że podróżowanie nimi bywa niebezpieczne, ale szybkość poruszania się w kraju, gdzie praktycznie nie ma dróg przeważyła miarę. Ślizgacze to mieszczące ośmiu pasażerów smukłe drewniane łodzie wyposażone w potężne silniki spalinowe. Lekko stłoczeni zajmujemy miejsca, sternik odpala motor, który hałasuje na granicy wytrzymałości moich uszu. Ruszamy. Ślizgacz szybko nabiera prędkości, na moje oko jest to grubo ponad 50 kilometrów na godzinę. Nic dziwnego, że po chwili jestem częściowo mokra, dobrze, że wykazałam się przytomnością i szczelnie otuliłam folią plecak. Rejs przebiegał bez żadnych innych niespodzianek. Wędrując po Laosie słyszałam wprawdzie opowieści o wypadkach, jakie spotkały podróżujących ślizgaczami. Podobno bywa, że się wywracają w skutek nierozważnego manewrowania lub wpadają na ukryte pod wodą skały lub płynące rzeką drewniane kłody. Sternicy ślizgaczy twierdzili, że to nie prawda tylko bajki rozpuszczane przez kapitanów wolnych stateczków. Taka nieuczciwa antyreklama.

Luang Prabang przeżywał okres swojej świetności w XIV wieku. Wtedy do miasta dotarł podarunek Khmerskiego króla - 83 centymetrowa złota statuetka Buddy, zwana Phra Bang. To właśnie od tej statuetki - najbardziej czczonego posążku w Laosie - wzięło swą nazwę  miasto. Większość historycznych świątyń położonych jest na Wzgórzu Phousi zajmującym półwysep utworzony przez rzeki Mekong i Nam Khan. W 1995 roku całe miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury - UNESCO. Spaceruję po nim podziwiając zabytkowe świątynie buddyjskie i bardzo interesującą francuską kolonialną architekturę. Choć dużo w nim turystów Luang Prabang sprawia bardzo przyjemne wrażenie, jest na tyle rozległe, że nie czuje się tłoku. Odwiedzam kolejne świątynie, w których jest zawsze wielu mnichów ubranych na pomarańczowo. W Laosie nie ma szkół, właśnie w świątyniach chłopcy uczą się ekonomi, matematyki i angielskiego. Próbuję robić zdjęcia, ale ciężko jest uchwycić życie mnichów w sposób naturalny. Gdy widzą turystów natychmiast rzucają książki i podchodzą by porozmawiać. Są bardzo mili i ciekawi świata.Następnego dnia wstaję o świcie by podejrzeć jak mieszkańcy składają mnichom jałmużnę. Na chodnikach przy skrzyżowaniach głównych ulic klęczą kobiety pochylające się nabożnie, gdy gęsiego, wedle starszeństwa przechodzą mnisi. Kobiety czerpią garstki ryżu z wiklinowych koszyczków i nakładają każdemu z nich. Ta skromna jałmużna musi często wystarczyć kapłanom za całodzienny posiłek. 

 

DSC_0634.jpg

Potrzebujesz więcej informacji ?

Jeżeli potrzebujesz się ze mną skontaktować prześlij mi swój email.

wszystkie prawa zastrzeżone przez Zofia Suska
stronę zaprojektowała i wykonała firma IT-SONET

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.