Pachnąca wyspa
Zanzibar dla mnie to takie miejsce na świecie, gdzie rzeczywistość jest piękniejsza niż marzenia. Od raju różni się ono tym, że można się tam dostać jeszcze za życia. Bramą do tego raju jest niewielkie lotnisko – samoloty lądują tam wprost z oceanu oraz malowniczy port. Wybrałam wariant drug,i na Zanzibar dotarłam na pokładzie promu o dźwięcznej nazwie Buttery Fly .
Zanzibar to wyspa położona na Oceanie Indyjskim u wybrzeży Afryki Wschodniej zaledwie 40 kilometrów od kontynentu. Zanim ta koralowa wyspa o powierzchni 1,7 tys. kilometrów kwadratowych zasłynęła w świecie jako spichlerz przypraw rządzili tu kolejno Portugalczycy (początek XVI wieku), omańscy Arabowie – wiek XVII, a w końcu XIX wieku protektorat nad Zanzibarem objęli Anglicy, którzy przebywali tu do 1963 roku, kiedy to Zanzibar odzyskał niepodległość wchodząc w skład państwa tanzańskiego. Jednak do dzisiaj Zanzibarczycy na każdym kroku starają się podkreślić swą administracyjną odrębność. Dlatego na przykład w porcie wbijają turystom do paszportów trójkątną pieczątkę – taką niby wizę.
Kamienne miasto
Pierwsze kroki kieruję na starówkę, nazywaną Kamiennym Miastem. Wąskie, kręta uliczki nieuchronnie kojarzą się z arabską przeszłością wyspy. Opuszczone, rozpadające się domy, ż których każdy mógłby śmiało pretendować do zabytku klasy zerowej, sąsiadują ze świeżą bielą meczetów i pieczołowicie odrestaurowanymi hotelikami. Chlubą wielu domów są przepiękne rzeźbione, okraszone ozdobami z brązu, drewniane drzwi. Jest wcześnie rano. Kamienne Miasto leniwie budzi się do życia. Istnieje coś, co zdecydowanie odróżnia je od innych zabytkowych starówek, które odwiedziłam w czasie swoich wędrówek po świecie. Ston Town nadal jest sercem całej wyspy, tu koncentruje się jej gospodarcza aktywność. Jest domem dla 16 tysięcy Zanzibarczków, tu mieści się poczta główna, najważniejszy bazar i większość urzędów.
„NO picza …”
W oddali zachrypnięty głos muezina wzywa do modłów. Po ciemnych ulicach przemykają kobiety otulone w powłóczyste szaty. Dziś, większość z nich ma odsłonięte twarze. Czasem można spotkać dziewczynę pokazującą jedynie oczy. Prawie wszystkie podkreślają urodę dyskretnym makijażem oraz tatuażami na dłoniach i stopach. Dorastająca młodzież przede wszystkim dziewczęta, paraduje w europejskich ciuchach. Moją uwagę zwracają trzy piękności z grzywkami „ na baczność”. To na pewno koleżanki z jednej szkoły, zdradzają je identyczne bordowe t- shirty i czarne spódniczki. Każda podstawówka i liceum ma swój regulaminowy mundurek, który uczniowie noszą z dumą. Nawet w większych miejscowościach chodzenie do szkoły jest wyróżnieniem, bo nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.
Wszystkie napotkane kobiety zgodnie odwracają głowy na widok aparatu fotograficznego wołając „ no picza” – czyli żadnych zdjęć.
Zanzibar pachnie
Właśnie te dziwne aromaty uderzają w każdego po przyjeździe na wyspę. Przede wszystkim prześladuje woń kopry – charakterystyczny, słodko – mdlący zapach. Przypomina on trochę wizytę w cukierni sprzedającej zjełczałe kokosowe ciasteczka. Nie miałam pojęcia, że ta woń będzie mi towarzyszyła przez cały czas wędrówki. Innym zapachem, przyjemniejszym jest woń goździków i wanilii ( u niektórych wywołuje migrenę). A wszystko to pozostaje w ogólnej symbiozie z wyziewami spalin samochodowych, tworząc dziwny zapachowy bukiet. Słyszałam, że, Zanzibarczycy obficie czerpią z bogactwa Oceanu Indyjskiego, by się przekonać postanowiłam odwiedzić targ rybny. Znaleźć go nietrudno wystarczy kierować się nosem. Charakterystyczny zapaszek rozchodzi się daleko. Widać, że handel trwał od rana – towaru zostało już niewiele. Większość lad była pusta, klientów również nie było widać. Niedobitki ryb i kalmarów cieszyły się za to dużym powodzeniem u tysięcy much.
Goździki i niewolnicy
Obowiązkowym punktem programu turystycznego wyspy jest całodzienna wycieczka po plantacjach. Obejrzałam uprawy goździków, szafranu, cynamonu, pieprzu, kardamonu, wanilii, gałki muszkatołowej i innych egzotycznych przypraw, których nazw trudno spamiętać. Spróbowałam co najmniej trzydziestu gatunków tutejszych owoców: papai, mango, ananasów, chirimoi, durianu, drzewa chlebowego, chińskich i malajskich jabłek, zanzibarskich gruszek. Kiedyś Zanzibar był monopolistą w produkcji goździków. Nam kojarzą się one z grzanym winem lub kompotem. Stosowane są jednak również do wyrobu perfum, mydeł, pasty do zębów i medykamentów. Dużym importerem goździków jest Indonezja, gdzie ściera się je na proszek dodawany następnie do tytoniu. Tak powstają słodkie papierosy - kreteki. Wycieczka kończy się kąpielą. Zanzibar słynie z pięknych, piaszczystych plaż oblanych turkusowymi wodami Oceanu Indyjskiego. Tutejsze rafy koralowe przyciągają amatorów nurkowania z całego świata. Jedną z największych atrakcji jest wspólne nurkowanie z delfinami. Całą wyspę porasta urzekająco bujna roślinność. Iście rajską scenerię tworzą niezliczone gatunki różnobarwnych liści i kwiatów.
Świetność Zanzibaru wzięła się z handlu niewolnikami. Nazwa wyspy pochodzi od arabskiego określenia czarnych Afrykanów – zendż. Na tutejszy rynek przywożono przez cały XIX wiek tysiące ludzi z terenów dzisiejszej Kenii, Ugandy, Burundi, Tanzanii. Większość sprzedawano do krajów Bliskiego Wschodu, część zostawała, by pracować na zanzibarskich plantacjach. Dopiero pod koniec ubiegłego stulecia Anglicy położyli kres temu procederowi. Potomkowie niewolników zamieszkują dzisiejszy Zanzibar. Mówią w najczystszej odmianie suahili, języka, w którym słownictwo bantu wymieszało się z arabskim.
Homary z grilla
Kiedy przed zachodem słońca upał słabnie, na nadbrzeżu blisko murów Kamiennego Miasta otwiera swoje podwoje restauracja pod gołym niebem. Mieszkańcy wyspy rozstawiają tu dziesiątki prymitywnych kuchni i rusztów, rozpalają ogień pod patelniami. Na wieczorny posiłek ściągają miejscowi i turyści. W menu prym wiodą zawsze świeże owoce morza praktycznie prosto z oceanu – kraby, krewetki, homary, ośmiornice, małże i oczywiście ryby. Nic dziwnego, że smakują wyśmienicie. Bez cienia przesady można powiedzieć, że ich smak ma niewiele wspólnego z tym co podawane jest w europejskich restauracjach. Zatwardziali mięsożercy pałaszują malutkie szaszłyczki, uzupełnieniem kolacji są gorące podpłomyki, posypane ziarnem sezamowym oraz kruche pierogi nadziewane mięsnym i warzywnym farszem. Palce lizać!
Najpopularniejszym napojem, oczywiście obok wszechobecnej coca coli jest słodki sok z trzciny cukrowej. W obliczu takich pyszności turyści odsuwają w niepamięć przestrogi lekarzy zalecających jedzenie tylko w najlepszych, prowadzonych przez Europejczyków, restauracjach.
Ruchome szczęki ulicy
A w ogóle jedzenie jest ukochanym zajęciem Zanzibarczyków. Niedzielny spacer z rodzinę, nie obejdzie się bez konsumpcji. W domu wprawdzie czeka odświętny obiad, ale przecież po drodze jest tyle dobrych rzeczy – lody, pop-corn, kawałki arbuza posypanego ostrym jak piorun chile. Ulica nie przestaje ruszać szczęką.
A okazje do przekąszenia czegoś drobnego są niezliczone. Na całej wyspie, dosłownie co pięć metrów restauracja, knajpka, bar, lub po prostu piecyk węglowy z blachą do smażenia. Obok blachy, chyba reklama, leży czasem wielki barani, albo krowi łeb i łypie na przechodniów.
Znów włóczę się po uliczkach Kamiennego Miasta. Na Zanzibarze, tak jak w całej Tanzanii turysta może czuć się bezpiecznie- zapewniał mnie Roman Strzemiecki- reprezentujący w tym kraju polskie interesy. Po doświadczeniach z Kenii, nie bardzo wierzyłam, ale to on miał rację, nawet ulicznym hazardzistom nie przeszkadzała moja obecność.
Nie znaczy to, że Zanzibar jest wyspą powszechnej szczęśliwości. Ale nawet w 2000 roku, w czasie zamieszek wywołanych przez zwolenników secesji od Tanzanii, nikt nie mieszał do tego turystów. Uliczne grafitti przypominają, że konflikt tli się nadal.