Królestwo win i koniaków
Przebój ubiegłego lata, śpiewana przez grupę O-zone piosenka „Dragostea Din Tej„ spowodowała, że mieszkańcy Europy usłyszeli o niewielkim kraju między Ukrainą i Rumunią. Wyznaczona przez naturalne granice Prut i Dniestr Mołdawia to bardzo malownicze miejsce – gdzie nie spojrzeć zielone wzgórza, pobielone wsie, żółte pola słonecznika. I jeszcze mołdawski skarb- winnice, źródło wyśmienitych win i koniaków.
Miasto jest zaskakująco kolorowe i czyste, atmosferą przypomina prowincjonalną Rumunię. Jest tak tym bardziej, że mołdawski, będący oficjalnym językiem, praktycznie nie różni się od rumuńskiego. Przy czym ludzie na ulicach są całkiem modnie ubrani, uśmiechają się do siebie i turystów, a to, na obszarze dawnego ZSSR, raczej nie jest codziennością. Nawet szare bloki epoki stalinowskiej wyglądają jakby przyjemniej niż ich rosyjscy i ukraińscy kuzyni.
Do Mołdawii warto pojechać teraz, by zobaczyć rzadkość we współczesnym świecie – kraj do którego prawie nie dotarła powszechna cywilizacja coca-coli. Na ulicach stolicy można, gdy ktoś odważny, ugasić pragnienie gazowaną wodą z saturatora. Tu wyjaśnienie dla młodszych czytelników: woda sodowa to napój zbliżony do gazowanej wody mineralnej tyle, że zamiast mineralnej używa się wody z kranu. Saturator jest urządzeniem z którego personel nalewa wodę sodową do szklanek z grubego szkła, popularnie nazywanych musztardówkami. Zniszczony w czasie wojny Kiszyniów nie ma do zaoferowania zbyt wielu atrakcji. Pałac prezydencki zaimponował mi monumentalnym ogromem w stylu radzieckich komitetów partyjnych. Warto odwiedzić Narodowe Muzeum Historii Mołdawii i, chyba najciekawsze w mieście, Muzeum Etnografii i Historii Naturalnej. Ekspozycja obejmuje interesujący zbiór starych narzędzi, przedmiotów użytku domowego oraz przegląd mołdawskich strojów ludowych. Jeżeli ktoś spodziewa się rozmachu i stołeczności wyjedzie z Kiszyniowa rozczarowany. Za to miłośnicy prowincjonalnych klimatów odnajdą w nim swój raj. Teatr Narodowy jest połączony z pizzerią, parter budynku muzeum zajmuje sklep meblowy. Ministerstwa, by mieć na pensje urzędników podnajmują część pomieszczeń. W Kiszyniowie działa kilka dyskotek. Trzeba z nich szybko wracać, bo w nocy latarnie uliczne są wyłączane – przyczyną brak środków w miejskiej kasie.
Tam wyginęła polska szlachta
Zapoznając się z historią mołdawskich ziem nieustannie czytałam o wojnach, podjazdach, okupacjach i przemarszach obcych wojsk. Mieliśmy w tym swój udział. W XIV wieku o wpływy na tym terenie Polska rywalizowała z Turcją. Przez pewien czas Księstwo Mołdawskie było lennem naszych królów. Dobrze się to dla nas nie skończyło. W roku 1497 książę mołdawski Stefan Wielki pokonał na Bukowinie polskie wojska pod wodzą Jana Olbrachta. Od tej bitwy wzięło się powiedzenie „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”.
Dziś, od 1991 roku, Mołdawia jest państwem niepodległym z ciągotami do zjednoczenia z Rumunią. Zwiedzając ją trzeba koniecznie odwiedzić zagubione pośród pagórkowatych wzniesień prawosławne monastyry. Do najciekawszych należą: świątynia wydrążona w skałach w pobliżu wsi Tipowa( 100 km na północ od Kiszyniowa), gdzie według legendy ostatnie dni spędził mitologiczny poeta Orfeusz i położony w odizolowanej od świata wsi klasztor Cypriana(40 kilometrów na północny-zachód od Kiszyniowa).Ten drugi, założony w 1429 roku, cudownie przeżył wojujący ateizm ery radzieckiej, plądrowanie i niszczenie świątyń. Zespół klasztorny składa się z trzech, zbudowanych w różnych czasach części. Najstarszy jest kościół wniebowzięcia Marii Panny z XIV wieku. Kościół Świętego Mikołaja powstał w roku 1800, a kościół sw. Jerzego w XX stuleciu. W klasztorze do dziś mieszka 42 prawosławnych mnichów.
Klasztor Parascheva w Hincu (55 km Na zachód od Kiszyniowa) został ufundowany w 1678 przez księcia Mihalica Hincu w miejscu, gdzie skrył się wraz z córką przed tatarami. Jego drewniane świątynie i cele mieszkalne zakonników były bardzo często niszczone przez Tatarów do tego stopnia, że przez cały XVII wiek był opuszczony. Dopiero w 1835 zbudowano w rosyjsko-bizantyjskim stylu kamienną cerkiew letnią. Później, w 1841, przyszedł czas na budowę świątyni całorocznej. Ta świątynia miała w czasach byłego ZSRR mniej szczęścia. Od 1956 do 1990 roku klasztor pełnił rolę sanatorium, wtedy zniszczono większość wyposażenia. Z pobliskich wzniesień tryska kilka źródeł wody mineralnej, z których jedno ma lecznicze właściwości.
W winnych piwnicach mijają się ciężarówki
Piosenka grupy O-zone znana jest u nas również z, po polsku śmiesznie brzmiącego, fragmentu refrenu. Coś jakby „wlej se wlej se”. To fonetyczne „tłumaczenie” do Mołdawii świetnie pasuje. Winnice są bezsprzecznie największym bogactwem tego kraju. Gospodarze żartują, że po ich odwiedzeniu i kilku degustacjach Mołdawia nabiera blasku turystycznego raju. Wyruszyłam do oddalonego o 15 km od Kiszyniowa kombinatu winiarskiego Cricova. Jest on właścicielem największych winnic i wyjątkowych piwnic umieszczonych w byłych kopalniach kamienia wapiennego. To podziemne miasto wydrążone w skale. Labirynt korytarzy, na których bez trudu mijają się ciężarówki, ma ponad 60 km. Główne trakty noszą nazwy gatunków win. Odwiedzający, mijając ciągnące się bez końca stojaki z leżakującym trunkiem, spacerują po ulicy Cabernet. Przy ulicy Merlot odbywa się pakowanie wina w kartony. Swoją ulicę ma Pinot i Sauvignon.
Równie, jeśli nawet nie bardziej, imponujące są piwnice Milestii Mici. Długość podziemnych korytarzy tego podziemnego królestwa szacowana jest na 200 kilometrów.
Jak przystało na narodowe bogactwo wino ma w Mołdawii swoje uroczyste dni. Nazywane - jakże by inaczej – Narodowym Świętem Wina. Obchodzone jest zawsze w drugą niedzielę października. W stolicy odbywa się wtedy uroczysta parada. Jej atmosfera przypomina czas pierwszomajowych pochodów, tylko miejsce czerwonych sztandarów i kukieł kapitalistycznych satrapów zajmują winne grona, beczki, kieliszki i flaszki. Poszczególne winne kombinaty prześcigają się w sposobach ubarwienia pochodu. Niepowtarzalny smak czerwonego wina Purcari reklamują 3 metrowe butelki kroczące w pochodzie na przemian z dziewczynami w ludowych strojach. Gdzie nie spojrzeć kwiat mołdawskiej młodzieży w ludowych strojach i orkiestry dęte wszelkiej maści. Pochód kończy się występem najlepszych mołdawskich artystów przed trybuną honorową z której prezydent kraju pozdrawia maszerujących. Na pobliskich terenach targowych istnieje możliwość skosztowania wszystkiego co rodzi mołdawska ziemia i, jak łatwo się domyślić, te dary natury mają w sobie zazwyczaj ukryte procenty. Abstynenci mogą kupić haftowane obrusy, wyroby z drewna i interesującą ceramikę.
Witamy w ZSRR
Jeśli ktoś myśli, że Związek Radziecki to historia, jest w błędzie. Miłośnicy komunistycznego „deja vu” powinni zaryzykować wycieczką do Naddniestrza. Niewielkie terytorium na północnym wschodzie Mołdawii, zamieszkane przez ludność rosyjsko-języczną oderwało się, przy pomocy rosyjskich żołnierzy, od reszty kraju i ogłosiło faktyczną, choć przez nikogo na świecie nie uznawaną niepodległość. Ma swój rząd, armię i policję, media i walutę. Ta ostatnia doprowadza wielu do rozpaczy. Niebieski banknot 50 tys. rublowy wart jest tyle ile wynosi jego nominał, 50 tys. rubli o barwie brązowej to faktycznie 500 tys. Jakby tego było mało nominał może być zmieniony przez naklejenie znaczka. Naddniestrze to część świata gdzie nadal czci się Lenina, Stalina i Marksa, gdzie plany miast są pilnie strzeżoną państwową tajemnicą. Ale uwaga! Jako, że niby-państewko jest przez nikogo nie uznawane, w przypadku problemów nie można liczyć na jakąkolwiek pomoc konsularną. To nie jedyny odmienny od reszty kraju obszar Mołdawii. Na południu istnieje autonomiczna Gagauzja. Zamieszkuje ją 170 tys. osób. Gagauzowie są grupą etniczną pochodzenia tureckiego wyznającą prawosławie. Gagauzja ma nawet swój uniwersytet, na którym oprócz miejscowej młodzieży można spotkać studentów z Turcji.
Specyficzną atrakcją , wartą zboczenia z głównych szlaków, może być wizyta w mołdawskiej wsi. To prawdziwy powrót do przeszłości, do wieku XIX albo jeszcze wcześniej. W większości domów brak jakichkolwiek cywilizacyjnych udogodnień, również prace polowe wykonywane są jak przed stuleciami, a koń ciągnący pług jest synonimem nowoczesności. Jak to zazwyczaj bywa z biednymi ludźmi, mieszkańcy mołdawskich wsi są życzliwie nastawieni do obcych. Natychmiast częstują młodym winem z własnych winnic. Tak młodym, że Beaujolais Nouveau to przy nim dziadek. Uwaga to trunek, szczególnie dla osób nieprzywykłych, zabójczy dla żołądka i głowy.